Wczoraj dopadła
mnie przeogromna chandra...a właściwie po prostu miałam zły, pełen stresów
dzień związany z nowa pracą. By poprawić sobie nastrój pochłonęłam 2 rożki
cytrynowe i białą czekoladę:) To takie typowe kobiece zachowanie napchać się
łakociami, by mieć później wyrzuty sumienia. Nie pomogło to jednak na długo,
ale zamiast dalej opróżniać lodówkę, postanowiłam obejrzeć coś, co mi poprawi
humor. Coś, co ma nierozerwalny związek z jedzeniem, pisaniem bloga i zmianami
w życiu. Tym razem nie towarzyszyła mi Liz Gilbert tylko Julie i Julia Child.
Ilekroć oglądam ten film głęboko wierzę, że wszystko się może udać i że pisanie
z gotowaniem są nie tylko ze sobą w jakiś fenomenalny połączone, ale są
radością popołudnia w ciężkie dni. Jak mówiła Julie, pisanie bloga i gotowanie
to jak ćwiczenia, tylko o wiele przyjemniejsze. Z racji tego, że powinno się
ćwiczyć systematycznie obiecuję pisać częściej, gotować lepiej i nie zdradzać
pływania, na rzecz tego, że już prawie codziennie jeżdżę rowerem. Nie jestem za
pan brat z potrawami z kuchni francuskiej, jedyne, co chyba potrafię zrobić to
zupę cebulową i omlet. Marzy mi się wołowina po burgundzku, czyli sławne boeuf
bourguignon. Jak się z nią zmierzę to zapewne się Wam pochwale. Na razie
poznajcie skromnego omleta podanego w pewne sobotnie śniadanie...
Bon appetit :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz