Jestem
niekwestionowaną królową dań z resztek. W sensie z małych ilości pewnych
całości. Tu coś wrzucę, tam coś dorzucę, zamieszam z ryżem, kaszą, makaronem
lub zawinę w ciasto. Niewiele nam trzeba, a to jakaś cebulka, a może kawałek
marchwi, cukinii właściwie wszystko, co mniej lub bardziej wpadnie mi w ręce. W
taki oto sposób powstaje danie jednogarnkowe, jednopateleniowe lub
jednoblaszkowe.
Jestem
fanką takich dań. Szczególnie w te jesienne dni, kiedy do sensu filmowego czy
następnej partii ulubionego serialu prócz ciepłej herbaty, mam na talerzu coś
dobrego. Lubię te, które zawijam w ciasto francuskie, kruche czy drożdżowe,
oczywiście własnoręcznie robione. Znęcam się nad nim niemiłosiernie, aż będzie
miało odpowiednią konsystencję i elastyczność. Następnie poddaje je masażowi,
gdzie rozpłaszcza się rozkosznie pod ciężarem wałka do ciasta, by później
napełnić je tym niespodziewanym czymś, co znajdzie się w środku. Nadam mu jakiś
kształt, wrzucę na blaszkę i poślę w czeluści rozgrzanego piekarnika. Po mniej
więcej godzinie uwolnię je od gorących objęć i gdy trochę ostygnie zatopię w
nim swoje zęby. Czyż nie jest warte grzechu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz