Nosiłam
się z tym od dawna, ale nie mogłam się zebrać na odwagę, by spróbować zrobić to
proste danie, nacechowane historią i wspomnieniem mojej Babci Zofii - mistrzyni
prostej, wschodniej kuchni. Zofia z Baru była nie tylko mistrzynią zrobienia
czegoś z niczego, ale przemyciła także do naszego życia osobliwe nazwy dań i
zmodyfikowane słownictwo. Znaliście kiedyś słowa tudzież wyrażenia takie, jak:
„błąd się mnie się czepił”, „didku kostrobaty”, „zamisić” czy „mytka”? Nie wiem
czy jedliście kiedyś piroga, bałambuszki, maczajke, pojdke? Ja miałam to
niesamowite szczęcie, że moje dzieciństwo podzielone było na dwie części
: miejską i wiejską. W miejskiej królowała Babcia Teodora zwana
pieszczotliwie Dorcia – mistrzyni kuchni niemieckiej, zatem bogatej i tłustej,
a w wiejskiej wspominania Zofia, zwana potocznie Zośką, żona majstra – mojego
dziadka Stanisława o białej grzywie. Za każdym razem, gdy oglądam „ Samych
swoich” czy dalszą część trylogii o Kargulach i Pawlakach wspominam Ją i jej
hit kulinarny, czyli właśnie piroga, zwanego tortem ruskim czy kulebiakiem. To
właśnie to cudownie proste danie przygotowałam na sobotni obiad, gdy odwiedziła
mnie moja osobista „przyszywana” córa z wnuczka. Patrzcie, róbcie i cieszcie
się smakiem dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz